Archiwum 14 lutego 2004


lut 14 2004 Walentynki, komercja po calosci
Komentarze: 6

Rano. Wstalam, poczytalam chwile, mama kazala mi zrobic zupe, bo sama musiala wyjsc. Ok. Barszczyk. Ta. No i po niecalej godzinie wrocila do domu i skonczyla zupe gotowac. Taka dobra byla... Mniam. Pozniej mialam jechac z tata po te jebane buty. Noo... I stwierdzilam, ze chyba uciekne z domu (w adidasach   :)   ) albo chociaz zrobie cos baaaaaaaardzo glupiego. Nie dosc, ze mnie wkurzyl tymi calymi butami, to jeszcze mnie mama zbluzgala w domu, ze ona mnie nie rozumie, ze tu chce wysokie buty, a teraz nagle chce glany i ze wogole jestem bez sensu, ze wkurwilam ojca, ze ona tez nie lubi ze mna chodzic po buty i takie tam pierdoly. Nagadala sie. Mam to W DUPIE. Hehe... Oczywiscie ona tez najchetniej kupilaby mi jakies trapery, pierwsze lepsze, zeby miec mnie z glowy. DOBRA, jebac sprawe butow. Kolejna sprawa. Trzeba bylo jechac z moim wilczurem do weterynarza. No, to pojechalam z ojcem... Oczywiscie pytalam sie go, czy dal psu tabletke, bo Hasta zawsze belta cala droge... To mi powiedzial, ze pies dostal tablete. window.focus();   Ok. Jak wsiadalam do auta to od razu pieszczotliwie powiedzialam do mojego psiaka, ze ja po nim nie sprzatam, ale tak to powiedzialam, zeby ojciec to uslyszal. No i co? NO I ZARZYGALA POL SAMOCHODU! Ale ja po niej nie sprzatalam. Pozdrawiam tych, co jeszcze to czytaja :*

220volt : :